Dobrze pamiętam pochód 3 maja 1916 w Warszawie, pierwszą tego typu jawną manifestację w mieście od roku 1792, niebywały entuzjazm tłumów, atmosferę wielkiego święta. Ciągnący ulicami pochód narodowy obserwowałem z rodzicami mieszkania znajomej lekarki na Nowym Świecie. Szły organizacje społeczne z narodowymi flagami i transparentami, zarząd miasta z bardzo popularnym wówczas prezydentem Warszawy, Zdzisławem księciem Lubomirskim — zewsząd sypały się huczne brawa.
W pewnej chwili nadeszła trzydziesto-, może czterdziestoosobowa grupa studentów — nieśli transparent z napisem: „Młodzież socjalistyczna”. Przechodzili akurat pod domem, gdy jeden ze studentów, zerwawszy czapkę z głowy, wzniósł okrzyk: „Niech żyje Polska socjalistyczna”. Konsternacji nie było. Odpowiedziano mu brawami i okrzykiem: „Niech żyje!”. Liczyło się słowo: „Polska”. Patriotyzm zapalał wówczas wszystkich.
Warszawa, 3 maja
Janusz Pajewski, Przeszłość z bliska. Wspomnienia, Warszawa 1983
Strajk ogólny, demonstracyjny. Rano wszystkie gazety drukują na dodatkowym arkuszu orędzie Rady Regencyjnej do narodu polskiego, omijając cenzurę.
Zdziś [regent Zdzisław Lubomirski] w południe idzie piechotą do matki z adiutantem. Na Krakowskim Przedmieściu zbiera się tłum, urządzają mu owację, szarżują na niego patrole niemieckie, nieświadome powodu rosnącego zbiegowiska. […] Ktoś w tłumie fotografował. Podobiznę Zdzisia pod bagnetami niemieckimi mają jakoby powiększyć i posłać do krajów neutralnych na złość Niemcom.
Dzień minął spokojniej, niżeli się było można spodziewać, po południu rozeszły się tłumy i umniejszyła ilość krążących z bronią w ręku patroli niemieckich; rano przed wizytkami stała nawet w pogotowiu mitrailleuse [karabiny maszynowe].
Warszawa, 14 lutego
Maria Lubomirska, Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. Janusz Pajewski, Poznań 1997.
Wielka godzina, na którą cały naród polski czekał z upragnieniem, już wybiła. […]
W tej godzinie wola narodu polskiego jest jasna, stanowcza i jednomyślna.
Odczuwając tę wolę i na niej opierając to wezwanie, stajemy na podstawie ogólnych zasad pokojowych, głoszonych przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, a obecnie przyjętych przez świat cały, jako podstawa do urządzenia nowego współżycia narodów.
W stosunku do Polski zasady te prowadzą do utworzenia niepodległego państwa, obejmującego wszystkie ziemie polskie, z dostępem do morza, z polityczną i gospodarczą niezawisłością, jako też z terytorialną nienaruszalnością, co przez traktaty międzynarodowe zagwarantowanym będzie.
Aby ten program ziścić, musi naród polski stanąć jako mąż jeden i wytężyć wszystkie siły, by jego wola została zrozumiana i uznana przez cały świat.
W tym celu stanowimy:
1) Radę Stanu rozwiązać.
2) Powołać zaraz rząd, złożony z przedstawicieli najszerszych warstw narodu i kierunków politycznych.
3) Włożyć na ten rząd obowiązek wypracowania wspólnie z przedstawicielami grup politycznych ustawy wyborczej do Sejmu polskiego, opartej na szerokich zasadach demokratycznych, i ustawę tę najpóźniej w ciągu miesiąca do zatwierdzenia i ogłoszenia Radzie Regencyjnej przedstawić.
4) Sejm niezwłocznie potem zwołać i podać jego postanowieniu dalsze urządzenie władzy zwierzchniej państwowej, w której ręce rada Regencyjna, zgodnie ze złożoną przysięgą, władzę swoją ma złożyć.
Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godni tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska Zjednoczona Niepodległa.
Warszawa, 7 października
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Około 20 października 1918 r., gdy rozpadła się monarchia austro-węgierska, a klęska armii niemieckiej na froncie zachodnim pozwalała przypuszczać, iż najbliższy czas przyniesie zasadnicze zmiany polityczne kraju, ówczesny rząd (czysto endecki) Świeżyńskiego postanowił usunąć od władzy Radę Regencyjną, by zapewne tym sposobem odciąć się samemu od stempla współpracujących z Niemcami. Zamach polegał na tym, że dokonano zmian w rządzie — bez naszej wiedzy — które to zmiany miały jakoby nadać rządowi Świeżyńskiego szerszego jakoby tła politycznego. Sam Świeżyński przybył nam to oświadczyć. Przyjęliśmy to oświadczenie z wielkim oburzeniem, jako akt nielojalny wobec Rady Regencyjnej.
Po wyjściu Świeżyńskiego Rada Regencyjna postanowiła udzielić dymisji rządowi. Z aktem dymisji wysłałem do Świeżyńskiego mego adiutanta Rostworowskiego (dziś płk w st. sp.) Obecny na posiedzeniu ks. Janusz Radziwiłł doradził jeszcze, by zażądać od Świeżyńskiego kontrasygnacji tego aktu. Byłem głęboko przekonany, że będzie to bezowocne — ale żądać zawsze można. I niech pan sobie wyobrazi, że Świeżyński podpisał! Wobec czego zamach został w sposób najzupełniej legalny zlikwidowany. Tylko trzech ministrów nie chciało ustąpić. Głąbiński (sprawy zagraniczne) i Chrzanowski (wewnętrzne) powiedzieli, iż będą dalej urzędować. Wobec czego ustawiliśmy przed tymi ministerstwami żandarmów, którzy tych ministrów do ich gmachów nie dopuścili.
Warszawa, 3 listopada
Rozmowa z ks. Z. Lubomirskim, „Bunt Młodych" nr 11, z 25 czerwca 1936.
Książę Lubomirski był bardzo niespokojny i podniecony, powtórzył kilka razy: „Wreszcie przyjeżdża, ach, jak to dobrze!”. Bardzo chodziło mi o to, bym pierwszy powitał Komendanta, gdy wysiądzie z wagonu. Wkrótce nadszedł pociąg. Komendant wyszedł z niego w towarzystwie pułkownika Sosnkowskiego. Był blady i oczywiście wyczerpany niewolą, ale widać było, że siły go nie opuściły. Zbliżyłem się do niego i powitałem słowami: „Obywatelu Komendancie, imieniem Polskiej Organizacji Wojskowej witam obywatela Komendanta w stolicy”. Komendant odsalutował mi. Książę Lubomirski przeprowadził go do swego samochodu, w którym zajęli miejsce z rotmistrzem Rostworowskim, ja również wsiadłem do tego samochodu.
Warszawa, 10 listopada
Rok 1918 we wspomnieniach mężów stanu, polityków i wojskowych, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1987.
Pojechaliśmy na Frascati. Tam przedstawiłem Piłsudskiemu stan rzeczy, wyraziłem przekonanie, że powinien prędzej czy później objąć władzę w Warszawie. Piłsudski na to mi odpowiedział: „Ja muszę pojechać do Lublina”. [...] Chciał nawet tam zaraz jechać, ja mu to odradzałem […].
Na mój zarzut, iż rząd lubelski nie jest rządem ogólnonarodowym, ale partyjnym, odpowiadał: „Tak, ale jest on na wolnej ziemi”. „Panie Komendancie, mam przekonanie, że tu też lada dzień ziemia będzie wolna” — dowodziłem. „No, ja zobaczę” — mówił Komendant.
Warszawa, 10 listopada
Rok 1918 we wspomnieniach mężów stanu, polityków i wojskowych, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1987.
Była niedziela 10 listopada. Padał deszcz, było zimno i pochmurno. Siedziałam z Wandzią przy oknie pełna niepokoju, spragniona wiadomości; z niecierpliwością oczekiwałam przyjścia znajomych. W niedzielę odwiedzała mnie zwykle moja przyjaciółka Hala Sujkowska z mężem i zostawali u mnie przez cały dzień. Była dopiero godzina dziesiąta; czas wlókł się powoli.
Wtem ujrzałam na ulicy pod parasolem moją dobrą znajomą p. Janinę Prystorową, idącą do mnie. Z radością wybiegłam na jej spotkanie. Zakomunikowała mi, że mąż wrócił i prosił ją o zawiadomienie mnie, że po południu będzie u mnie. Opowiadała, że spotkał go na dworcu ks. Zdzisław Lubomirski, członek Rady Regencyjnej i Adam Koc, komendant POW. Wiadomość o jego przyjeździe rozeszła się błyskawicznie po mieście. Tłumy wyległy na ulice, aby go witać. Obydwóch panów-więźniów zabrał do siebie na śniadanie ks. Z. Lubomirski.
Byli znajomi i podkomendni zaczęli się tłoczyć w mieszkaniu na Moniuszki, które mu doraźnie znaleziono, chcąc go przywitać i oddać się do jego dyspozycji.
Nareszcie po południu udało mu się wyrwać z Warszawy i przyjechać do nas, na Pragę. Wiadomość, że przyjedzie do mnie rozeszła się lotem ptaka. Wobec tego, że była to niedziela, robotnicy wylegli z domów i pełni radości czekali na ulicach, którymi musiał przejeżdżać. Przed domem, w którym mieszkałam, zebrał się tłum. Kiedy nadjechał, entuzjazm był niesamowity. Ja na spotkanie z pokoju swego nie wyszłam, tylko czekałam w mieszkaniu. Nie lubiłam nigdy okazywać swoich uczuć wobec innych.
Warszawa, 10 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.